1. Co było pierwsze - psy czy zdjęcia?
Mimo że mój ojciec, wśród wielu dziedzin, którymi się pasjonował, zajmował się kiedyś fotografią a ja, jako kilkuletni chłopiec z zaciekawieniem asystowałem mu nocami przy powiększalniku i obserwowałem proces wywoływania zdjęć, właściwie o ich robieniu nie miałem pojęcia. Przez „robienie zdjęć” rozumiem nie tyle chodzenie z aparatem i „pstrykanie”, co pojmowanie technicznej strony funkcjonowania sprzętu oraz świadomość kompozycji czy chęć ukazania jakiejś treści poprzez umiejętne chwytanie odpowiednich chwil. Nic ani o jednym ani o drugim nie wiedziałem, poza tym, że w aparacie ustawia się przysłonę i czas. Mówiąc szczerze, fotografia w ogóle mnie nie interesowała. Do czasu.
To natomiast, co kochałem od najmłodszych lat, to wszystko, co wiązało się z psami. Kontakt z psem jako istotą świadomą i inteligentną, posiadającą osobowość, to coś, co dawało mi zawsze nieopisaną radość. Szczęśliwie przez całe dzieciństwo mogłem cieszyć się obecnością jakiegoś czworonoga w domu. Nie wiem jak i kiedy rozbudziła się we mnie fascynacja rasą owczarka szkockiego, niemniej jednak przez wiele lat marzyłem właśnie o takim psie (chyba nawet nie wspominając o tym nic nikomu)... W końcu, krótko po zakończeniu studiów zdecydowałem się wziąć takiego psa pod opiekę. Tak się stało: w domu pojawiła się Amiga - spełnienie długoletnich marzeń. Ja jednak o kynologii miałem - delikatnie mówiąc - znikome pojęcie, zacząłem więc na wielką skalę poszukiwać informacji i porad w internecie. Tam, oprócz tego, że poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy mi bardzo pomogli, trafiłem na nagrania psich atletów wykonujących zupełnie niewiarygodne (jak wtedy mi się jawiły) ewolucje przy frisbee. Szybko trafiłem na jedne z pierwszych zawodów frisbee w Polsce, gdzie na żywo zobaczyłem... bordery! Od tej chwili całkowicie przepadłem - bezgranicznie pokochałem tę rasę, która wcześniej nie wzbudzała mojego zainteresowania (dla tych, którzy mnie dobrze znają, te słowa zabrzmiały zapewne nieprawdopodobnie). To, co te psy potrafiły, było dla mnie tak niesamowite (choć z dzisiejszej perspektywy wyglądałoby pewnie śmiesznie nieporadnie), że poczułem wręcz przymus podzielenia się tym z „całym światem”. A jak zrobić to najlepiej? Dokumentując fotograficznie!
I to właśnie był ten czas, kiedy zrodziła się pasja fotografowania... psów. Tak, psów - czy to dobrze czy źle - do dzisiaj prawie nie zajmuję się innymi tematami. Ogromną rolę w tym odegrały również zdjęcia autorstwa niezwykle utalentowanych (nie tylko w fotografii ale i w samym frisbee!) kolegów: Szymona Janika oraz Łukasza Kowy, których przy każdej sposobności wspominam. Ich umiejętności kompozycji i precyzyjnego wyboru najlepszych ujęć wywierały i wywierają nadal wielkie wrażenie i były dla mnie tak inspiracją, jak i czynnikiem napędzającym naukę (a właściwie samokształcenie) czy kolejne inwestycje w sprzęt.
Zatem, streszczając: najpierw psy, potem fotografia, którą właściwie one zapoczątkowały.
2. Jesteś artystą - muzykiem; czy zdjęcie to taka malowana muzyka? Czy robiąc zdjęcie, słyszysz dźwięk i czy ma on wpływ na fotografię?
Zjawisko, którego dotyczy pytanie, to dobrze znana w psychologii synestezja. Z historii muzyki znamy wiele przypadków artystów-kompozytorów, którzy nieodłącznie kojarzyli dźwięki z obrazami czy z kolorami (jak choćby genialny Olivier Messiaen, który był również... ornitologiem!). Okres impresjonizmu z kolei przejawiał się podobnie w muzyce i malarstwie - malowano tak samo farbami jak i dźwiękiem.
Jeśli chodzi o mnie - być może będzie to zaskoczeniem, ale nigdy nie odkryłem w sobie żadnych przejawów synestezji. Jakkolwiek zawsze podkreślam fakt, że dźwięk i światło to zjawiska falowe, zatem muzyka i obraz to „dwie strony tego samego medalu”, to nie mieszają się one w mojej głowie i zarówno jedno jak i drugie pozostają osobnymi tworami (czasami śmieję się, że to dlatego, iż jedno dotyczy fal wzdłużnych, a drugie poprzecznych). Czym bowiem jest muzyka? Czy niesie ona sama w sobie jakąkolwiek treść? Nie, jest formą czysto abstrakcyjną, dopóki kompozytor nie narzuci jakiegoś intencjonalnie stworzonego kodu, którym się posługuje w celu zawarcia pewnego przekazu. Doskonale rozumiem struktury muzyczne, ale nie nadaję im żadnych znaczeń. Oczywiście zdecydowanie upraszczam teraz to zagadnienie, by zanadto nie odbiegać od tematu, ale w skrócie można powiedzieć, że muzyka instrumentalna sama w sobie treści nie przekazuje (uwaga - treść pieśni i piosenek to nie treść muzyki, tylko słów!). Z fotografią jest nieco inaczej - jeżeli tylko przedstawia ona coś rozpoznawalnego i konkretnego. Tutaj tak zwane pole do popisu jest szerokie, dlatego - nie myśląc o dźwięku - staram się zdjęciami przekazać jakąś treść, co często się udaje, a czasami niestety nie. Ogólnie nie jest to proste, w dziedzinie fotografii psiej trochę łatwiej, chociaż trzeba się postarać (co zresztą daje się zauważyć po większości psich zdjęć w internecie - ileż można oglądać portretów „o niczym”?). W każdym razie pies to takie stworzenie, które emanuje wręcz wyrazem, emocjami. Jest co pokazać. A najlepiej pokazać coś, czego nie da się uchwycić gołym okiem, wtedy dzieje się najwięcej! Myślę, że moje „uzależnienie” od fotografowania psów w ruchu (głównie podczas zawodów) wpisuje się właśnie w ten pogląd. Zdjęć, czy to statycznych, czy w akcji, staram się robić jak najmniej, nigdy nie używam trybu serii, chcę aby każde zdjęcie o czymś opowiadało. Zazwyczaj widać na nich emocje psa lub jego przewodnika, te krótkie chwile, których nie jesteśmy w stanie normalnie dostrzec. To wymaga specyficznego sposobu patrzenia, śledzenia ruchu, wyuczonego refleksu, przewidywania.
Jest to zupełnie inny rodzaj komponowania niż ten, którym posługuję się w muzyce, a w dużym stopniu zajmuję się improwizacją (a więc komponowaniem ad hoc), która polega nie na graniu tego „gdzie mnie poniesie”, ale na bardzo logicznym planowaniu na bieżąco całej formy naprzód podczas gry tak, aby stworzyć logiczną całość opartą na konkretnej strukturze i konkretnym temacie. Trochę jak w elektronice i programowaniu, którymi się także zajmuję na równi z muzyką i wszystkim co związane z psami, w tym fotografią. A jednak - wszystko się łączy.
Reasumując: być może są osoby, które „malują dźwiękiem” czy wyobrażają sobie muzykę, komponując dzieła wizualne, może jest ich wiele - nie wiem. Ja na pewno do takich nie należę (czy powinienem tego żałować czy nie - też nie wiem), obie dziedziny, mimo wspólnego podłoża, traktuję i rozumiem na dwa zupełnie odmienne sposoby.
3. Czy Twoim zdaniem aktualnie panuje moda na sesje fotograficzne pupili? Dlaczego?
Moim zdaniem - tak, zdecydowanie taka moda panuje. Wydaje mi się, że jest tak głównie z powodów, o których wspomniałem powyżej: pies to stworzenie do fotografii bardzo wdzięczne, które pozwala bardzo wiele pokazać, jeśli tylko postaramy się to wydobyć. Poza tym istnieje kilka innych przyczyn. Jedna z nich to na pewno to, że ludzie kochają psy, a naturalną rzeczą jest to, że jak kogoś kochamy, to chcemy dokumentować spędzone razem chwile. Rozwój środków komunikacji (oczywiście internet) w połączeniu z dostępnością odpowiedniego sprzętu fotograficznego sprawił także to, że dzielenie się zdjęciami i reklamowanie się stały się skrajnie łatwe, co z kolei rozbudziło popyt, i tak dalej... Wiele osób jednak wpada w fałszywe przeświadczenie, że po prostu wystarczy „zrobić zdjęcie” i pies „wszystko załatwi”.
Tu się pojawia problem natury podobnej, jak w każdej innej dziedzinie: moda szkodzi. Tak samo jak moda na pewne rasy psów powoduje natychmiastowy wzrost ilości tzw. pseudohodowli i ogólny spadek poziomu, tak w muzyce moda na jakiś konkretny gatunek powoduje stopniowe wkradanie się kiczu. Dokładnie tak samo jest też w psiej fotografii. Ilość to nie jakość. Ludzie dzisiaj dysponują ogólnie dobrym sprzętem i próbują swoich sił. Niektórzy zaczynają, robiąc bardzo złe i pełne błędów produkcje (jak chyba każdy), ale stopniowo uczą się i wkrótce wyłania się ich indywidualny styl, próbują przez swoje zdjęcia o czymś opowiedzieć. To jednak mniejszość. Pozostali stają się tzw. „fotografami jednego ujęcia”, produkując masę identycznych ujęć bez przekazu (a często także powielając dokładnie te same błędy na każdym zdjęciu), powszechny jest kompletny brak wyczucia kompozycji (np. uporczywe umieszczanie modela w centrum każdego kadru, krzywy horyzont, przejaskrawione kolory, zły balans bieli - na jednym zdjęciu pies jest fioletowy, na kolejnym seledynowy...). Powszechne jest także ogłaszanie się w internecie jako „profeszynal photography” niezależnie od umiejętności (przecież wystarczy aparat za kilka pensji). I nie tyle to przeraża, ale fakt, że zazwyczaj twórcy ci mają przeświadczenie o swoich wybitnych umiejętnościach i z własnej woli blokują sobie drogę rozwoju. Pojawiła się też niebezpieczna tendencja kupowania psów fotogenicznych ras aby ułatwić sobie zadanie... Wszystko to razem może szokować, zasmucać, zniechęcać, ale cóż, takie prawo mody, a krzywa Gaussa nie kłamie.
Ma to swoje złe ale i na pewno jakieś dobre strony. Najważniejsze, by uznać, że nie wiemy i nie umiemy wszystkiego, aby chcieć się rozwijać, szukać inspiracji (byle nie kopiować bezmyślnie czyichś dzieł), pytać, rozmawiać z doświadczonymi, uczyć się. Mnie samemu bardzo daleko do bycia wyrocznią, popełniam bardzo wiele błędów, jednak staram się własny warsztat szlifować na miarę swoich możliwości. Może w ten sposób taką modę da się przekuć w coś całkiem pozytywnego! Na pewno warto próbować.
4. Czy masz ulubioną rasę psów do fotografowania? A może jakaś szczególnie nie lubianą?
Czyżby pierwsze z pytań było pytaniem retorycznym? Ktokolwiek widział choćby kilka zdjęć wykonanych przeze mnie, prawidłowość zauważył z pewnością natychmiast: border collie, zdecydowanie border collie! To moja ukochana rasa do fotografowania i ukochana w ogóle!
Być może idę na łatwiznę (proszę o wybaczenie), ale bordery są tak czytelne pod względem osobowości, rozumu i emocji, że grzechem z mojej strony byłoby nie fotografowanie ich. A że przeważają na zawodach frisbee? To na pewno przypadek ;)
Czy ja szczególnie nie lubię fotografować psów pewnych ras - trudno powiedzieć. Na pewno nie przepadam za psami ras małych, niekoniecznie dlatego, że są w tym trudniejsze, ale prawdopodobnie dlatego, że mam z nimi mimo wszystko gorszy kontakt, nie rozumiemy się tak dobrze jak z tymi należącymi do pierwszej grupy FCI (do porozumienia z „pasterskimi” wystarczy zazwyczaj jedynie spojrzenie). Niekiedy zdarzają się sesje psów wielkich jak np. mastiffy, „trudnych w obsłudze”, ale nie mogę stwierdzić, że nie lubię pracy z nimi. Jest to trochę większe (również dosłownie) wyzwanie, ale wynik zazwyczaj jest satysfakcjonujący.
A może to nie zależy od rasy, a od konkretnego osobnika? To chyba bardziej odpowiednie kryterium.
5. Miałeś już gdzieś wernisaż swoich prac?
Mimo wielu lat działalności - nie. Nawet jeśli kiedyś o tym pomyślałem, to nie wiedziałem jak takie rzeczy się organizuje, poza tym - słusznie czy niesłusznie - nie miałem przekonania co do wystarczającego poziomu swoich prac (a kilka lat temu na pewno słusznie). Gdyby ktoś zaproponował organizację czegoś takiego, prawdopodobnie nie odmówiłbym, jednak póki co nie jest to zupełnie moim priorytetem.Z drugiej strony - może stałoby się to podstawą do pobudzenia weny twórczej?...